zdjęcie pobrane z sieci. bez autoryzacji :( ilość logotypów festiwali niewymierna |
Wypożyczyłam
niedawno z Instytutu Cervantesa w Warszawie, choć można obejrzeć go również w Internecie,
legalnie, za niewielką opłatą, pierwszy
film długometrażowy Rafy Cortésa,
zatytułowany yo. Tak, z małej litery. To informacja dla tych, którzy nie mieli okazji obejrzeć filmu podczas 8. Tygodnia Kina Hiszpańskiego w 2008.
Czasem wpadam do
biblioteki na chwilę przed zamknięciem i na chybcika wybieram z półki jakiś
film. Kluczem wtedy jest: nazwisko reżysera czy jednego z aktorów, których
poprzednie prace cenię , albo logotyp więcej niż jednego festiwalu filmowego. Czasem następuje kumulacja. Tak było w tym
przypadku: do tej pory wszystkie kreacje aktorskie Alexa Brendemühla, w których
miałam okazję go obejrzeć, były wyśmienite, a ilość nagród przyznana tej
produkcji, bardzo mnie zaintrygowała.
Scenariusz do yo, Brendemühl i Cortés napisali
wspólnie. Wspólnie więc stworzyli niepokojącą postać Niemca - zamkniętego w
sobie, wstydliwego i, nie da się ukryć, dziwnego człowieka ,który przyjeżdża do
pracy do równie zamkniętej i dziwnej miejscowości na Majorce.
Właśnie z tej wyspy
pochodzi reżyser, ale w jednym z wywiadów zarzeka się, że miejsce akcji zbieżne
z lokalizacją, jaką wybrano za zdjęcia nie ma większego znaczenia dla wymowy
filmu. Mimo, że to historia lokalna, ma wymiar uniwersalny, przynajmniej takie
były zamierzenia twórców.
Temat przemiany,
jaką przechodzi główny bohater, podróży w głąb siebie, wydaje się być jednym z
koników wszystkich jurorów europejskich festiwali filmowych. Jak jeszcze dodamy
do tego konfrontację z nieprzychylnych otoczeniem i odrobinę oryginalności w formie
przekazu, mamy gotową receptę na zwycięstwo w, przynajmniej jednej z kategorii.
Trochę to nudne, ale film Cortésa nudny nie jest. Choć uprzedzam: akcja toczy
się powoli, jej tempo dyktuje bowiem właśnie ów proces przemiany.
To niepokojąca opowieść
o drugim, a może nawet jednym z wielu „ja”, które może się ujawnić, które
możemy się odważyć wydobyć i pokazać w nowych okolicznościach. Niepodważalnym
atutem tego filmu jest język wizualny, na jaki zdecydowali się realizatorzy:
nie znajdziemy tu pięknych ujęć idyllicznej wyspy. Przeważają plany średni i półzbliżenie.
Przestrzenie są zamknięte: dom ze studnią wewnątrz, wąska uliczka, fragment
baru, czy miejsca pracy Hansa. Tak nazywa się bohater. Wchodzący wciąż po
schodach domu lub do baru, wspinający się krętymi uliczkami miasteczka przybysz
wydaje się zamknięty w labiryncie: bardzo wymowna metafora. Często też dochodzi do ściany, jaką tworzą zamknięci
na obcych mieszkańcy wioski. Mimo, że mroczny, film momentami jest absurdalnie komiczny.
Dziwny człowiek w dziwnym miejscu: co z tego wyniknie? Przekonajcie się sami.
yo leży już z powrotem
na półce biblioteki IC. Napisy w wersji angielskiej mogą ułatwić odbiór. Online
możecie zobaczyć go pod tym adresem http://www.filmin.es/pelicula/yo
Film zdobył nagrody
na różnych festiwalach, między innymi za najlepszą reżyserię, rolę
pierwszoplanową, w kategorii film i debiut.
yo, reż. Rafa Cortés, obsada: Alex Brendemühl, Margalida Grimalt, Rafel Ramis, Aina de Cos
rok produkcji: 2007, scenariusz: Rafa Cortés y Alex Brendemühl, czas trwania: 100 min.
Komentarz Marzeny sprawił, że poczułam się w obowiązku przypomnieć, że Alex Brendemühl jest znany polskiej publiczności z różnych edycji Tygodnia Kina Hiszpańskiego, np. z pokazywanego w 2008 "Dobra strona płaczu" (Lo bueno de llorar), oraz z trzech pokazywanych podczas 5. TKH w 2005 filmów "Godziny" (Las horas) , "W mieście" (En la ciudad), "Nieświadomi"(Inconscientes).
Hej, niezły, rzeczywiście. Widziałam go na 8. Tygodniu Kina Hiszpańskiego w 2008.
OdpowiedzUsuńAle Aleksa Brandemuhla najbardziej lubię w "Nieświadomych"!
Choć niezłą rolę stworzył też w "Ciszy przed Bachem" - uzdolnionego muzycznie kierowcę tira. Świetna postać! Widziałaś? Polecam! Dużo dobrej muzyki, poza wszystkim:)
Nie widziałam, a chętnie zobaczę. Nie było mnie w Polsce od połowy 2006 do połowy 2009. Poszukam.
UsuńW "Nieświadomych" był fajny, ale mam wrażenie, że to łatwa rola. Podobał mi się u Cesc Gaya w pokazywanym u nas "W mieście", gdzie gra nierozgarniętego muzyka na zakręcie, który, sam nie wie jak, pakuje się w romans z nastolatką. Jest tam jedną z kilku nieźle pokręconych postaci. Wszyscy kłamią! Fajny film.
Dał popis w "Las horas del día", jako wstrętny typ i w "Lo bueno de llorar", ten ostatni chyba przetłumaczę dla znajomych.
"Lo bueno de llorar" (Dobra strona płaczu) fajny, też widziałam na 8. Tygodniu.
OdpowiedzUsuńBardzo "teatralny" - jedność czasu, miejsca i akcji:) To był jeden z pierwszych (albo nawet pierwszy) filmów cyfrowych, które widziałam w kinie. Trzeba się było przyzwyczaić:)
Dobrze że już niedługo WFF, może będą jakieś filmy do obejrzenia, bo nie mam już czego oglądać w kinach:)