Bzik na Pinterest

wtorek, 24 lipca 2018

BZIK IBERYJSKI POLECA: Andrés Ibáñez „Lśnij, morze Edenu”


Wcięło mi nowe wpisy ze strony bzikiberyjski.com/blog nie wiem, jak to zrobiłam. Niby są, a jednak ich nie widać.
Wrzucam je tu, hurtowo, żeby gdzieś jednak były i żeby w nowym miejscu, za jakiś miesiąc, wystartować na nowo. Od zera. Z historią mojej przeprowadzki do Hiszpanii, z praktycznymi informacjami na temat jak się dostosować do hiszpańskiej rzeczywistości itp.


„Lśnij, morze Edenu”  hiszpańskiego pisarza Andresa Ibañeza to ponad ośmiuset stronicowa powieść przygodowa, utopia, traktat o muzyce, rozprawa filozoficzna i rozprawa z duchami i kompleksami np. nawiązania do postaci i twórczości Roberta Bolaño. Wszystko w jednym.
„W powieści nie ma mowy, że Roberto B. to Bolaño, choć rysunek na okładce i wszystkie odniesienia sprawiają, że to utożsamienie jest nieuniknione. Musiałem zrobić wiele dziwnych rzeczy, żeby uwolnić się od obecności Bolaño w moim życiu i w mojej twórczości. Niektóre wpływy literackie pomagają, inspirują i dają siłę, jak na przykład Borges. Inne, jak Nabokov i Bolaño, w moim przypadku, niszczą, stają się obsesją, chorobą, uniemożliwiają pisanie. Umieściłem Bolaño w powieści jako formę egzorcyzmu”.
Z początku powieść przypomina serial „Zagubieni” (org. Lost), którego bohaterami są pasażerowie ocaleli z katastrofy lotniczej, wyrzuceni przez morze na tajemniczą, prawdopodobnie bezludną, rajską wyspę. Potem stopniowo coraz bardziej się oddala się od tego wzorca, zaczyna przypominać inne utwory i gatunki. Ibáñez przyznaje: „Zawsze uskuteczniam renesansową imitatio. Jeśli jakaś historia mnie fascynuje, piszę ją na swój sposób”.
Oglądając odcinek z trzeciego sezonu serialu „Lost” pomyślałem: „Popsują go” i zacząłem pisać, żeby móc opowiedzieć to, co chciałem, życie wielu postaci. Chciałem stworzyć wiele światów w miniaturze, przeanalizować wiele dogmatów i wierzeń i zobaczyć jak te, połączone, niewolą”.
W “„Lśnij…” wiele razy mowa o tym, że jesteśmy niewolnikami samych siebie, lub naszych idei.
„Wiara czyni niewolników. Wiara wymaga niewolników. Dlatego aby nie być niewolnikiem niczego, trzeba w nic nie wierzyć”. [str. 262]
„Usiadłem na wskazanym krześle i spytałem Lewellyna, czemu traktuje mnie tak dobrze, podczas gdy moich towarzyszy zmusza do niewolniczej pracy.
– Niewolniczej – powtórzył, szeroko otwierając oczy. – Niewolniczej, mówi pan. To zupełnie jakby twierdzić, że ja jestem niewolnikiem swojego żołądka, ponieważ muszę na niego pracować. Albo że mój żołądek jest moim niewolnikiem, ponieważ musi przyjmować wszystko, co do niego wrzucę. Jesteśmy niewolnikami czasu. Bo nie możemy go zatrzymać ani zawrócić. Jesteśmy niewolnikami oddychania. Bo nie możemy z niego zrezygnować.
Moje oczy są niewolnikami światła. Moje paznokcie to też moi niewolnicy. Co to właściwie znaczy: być niewolnikiem? Ten świat jest światem niewolników. Albowiem istnieją prawa, prawa, których nie sposób obejść. Wszyscy czemuś służymy. Wszyscy jesteśmy niewolnikami czegoś lub kogoś, czyż nie?
– Pan jest niewolnikiem pana Pohjoli.
– To już nie niewolnictwo, gdy z własnej woli służymy czemuś, co nas znacznie przerasta”.[str. 642]
Poza popularnym serialem i twórczością ww. chilijskiego pisarza i poety, znajdziemy w „Lśnij…” ogromną ilość odniesień i nawiązań do kultury wyższej i tej popularnej, na przykład do innych rozbitków z kart książek: Robinsona Crusoe czy bohaterów Władcy Much Williama Goldinga. Andrés Ibáñez mierzy się z nieprzebraną ilością idei i paradygmatów, od podstaw katolickiej moralności, przez indiański mistycyzm, opisuje zamknięcie wielu społeczności na obcych, pisze o poczuciu wyższości człowieka z Zachodu, który chce „nieść pomoc zacofanym”, mówi o przelotnych flirtach i długotrwałych, toksycznych związkach z różnego rodzaju sektami, o medytacji, wierze i postrzeganiu. Poprzez mnogość postaci i wątków pokazuje różne rodzaje relacji, różne rodzaje miłości. Pięknie też opisuje wyspę, jej bujną przyrodę i przeważnie niesprzyjający klimat. Choć ocena tego ostatniego wydaje się subiektywna.
„Zamykam oczy i widzę lśnienie. Lśnienie kotliny między jodłami, lśnienie morza pośród palm. Lśnienie, które towarzyszyło nam przez te miesiące na wybrzeżu. Lśnienie świata w całym jego pięknie, którego nie potrafimy dostrzec. Dostajemy do dyspozycji raj i przez swoją małostkowość zamieniamy go w pełne naszych demonów piekło”. [str.794]
Wydaje mi się, że w powieści Ibañeza najważniejsza jest podróż w głąb siebie, rozwój duchowy i muzyka, zawsze i wszędzie, muzyka, która rodzi się z ciszy. Cały rozdział jest poświęcony ciszy. Z kolei 78 opowiada o uniwersytecie, na który większość z bliskich mi osób chciałaby pójść. Ja też. To jedna z tych powieści zachęcająca do pogłębienia wiedzy, w których czytelnik podkreśla nazwy, które chce sprawdzić, zaznacza ulubione fragmenty, do których z przyjemnością po czasie wróci.
Między innymi ze względu na mnogość informacji, odniesień, dziedzin sztuki i nauki, które obejmuje dzieło Hiszpana, oraz ze względu na bogactwo języka, którym posługuje się autor powieści, jej tłumaczenie musiało oznaczać tytaniczną pracę. Lektura przekładu Barbary Jaroszuk to czysta przyjemność. Nie spieszcie się czytając „Lśnij, morze Edenu”, niecierpliwi, żeby zobaczyć co stanie się dalej. Delektujcie się tą książką. Jest tego warta. Idealna na porę roku, która właśnie nastała.
Czerwone fragmenty to linki do cytowanych i tłumaczonych przeze mnie artykułów. Wszystkie cytaty z powieści pochodzą z jedynego polskiego wydania: Ibáñez Andrés, „Lśnij, morze Edenu”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz